poniedziałek, 26 września 2011


-co to jest?

-symbol mojej miłości.

-jak to...?

-wyobraź sobie; zamykasz oczy i z całej siły przyciskając, przesuwasz. o milimetry, centymetry, wzdłuż, wszerz, w poprzek. jakkolwiek.
mimo woli łzy napływają do oczu.
mimo woli zaciskasz usta.
przeszywa cie ból, ostry, niczym rozgrzany do czerwoności pręt, w samym środku twojego ciała. masz ochotę krzyczeć, wyć, ale z gardła wydobywa się jedynie żałosny jęk. brzmi upiornie pierwotnie, szczerze, jak rzadko co w twoim zakłamanym, bezsensownym życiu.
ale gdy już przyzwyczaisz się do tego bólu, który zaciska dłonie, spina ciało, poczujesz ulgę.
i to jest ta chwila; właśnie teraz zaczniesz swoiste danse macabre, taniec z własną śmiercią.
musisz być ostrożnym, jeśli chcesz ujrzeć świt-tak łatwo go przeoczyć.
pękająca skóra uwalnia wszelki brud razem z krwią; nieomal czułam, jak wypływa ze mnie wszelki szlam codzienności, obrzydłej i nudnej, wraz z krwią.
coś za coś.
i choć muzyka gra dookoła mnie zawsze panuje cisza, moje usta się uśmiechają. potrafiłam zadać sobie coraz to większy i większy ból, ciąć dłonie, uda, brzuch, piersi, usta.
i chociaż to chore, sprawiało mi to przyjemność, bliską niemalże orgazmowi. stawałam się wolna, czystsza z każdą kroplą, lżejsza.... moje życie dosłownie było tylko w moich dłoniach, splamionych szkarłatem. czułam się silna, choć na granicy, dumna, choć poniżona i okaleczona.
dziś ledwo je widać. trzeba się przyjrzeć, aby na moim białym ciele ujrzeć białe ślady mej przeszłości. dla mnie jednak te rany będą zawsze otwarte, wyrzygujące krew i brud z moich żył; te szkarłatne niczym wino pręgi, symbole mego smutku, mej rozpaczy i miłości.
one nigdy nie znikną. stworzyłam je, a one mnie.

-obiecaj, że już nigdy nie zrobisz.

-nigdy ci tego nie obiecam. nigdy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz