niedziela, 28 sierpnia 2011

relapse of epidemic





przeszłość jest nieubłagana. powraca, boleśnie wpijając się w obojczyki, zaciskając dłonie na szyi, szepcząc do ucha parszywe słowa.
absolutnie wszystko powróciło. nic się nie zmieniło.
to jak sen; znów się obudziłam, w łóżku uplecionym z pajęczej sieci, apatyczna, przesiąknięta aromatem kawy, papierosów i seksu.
odprowadzają mnie pełne podziwu i przerażenia spojrzenia, gdy wbrew prawom fizyki poruszam się o własnych siłach.
swe sekrety powierzam ciszy nocy, niememu księżycowi, wyrzygując smutki i wszelkie wartości odżywcze.
wolę umrzeć, znów, choć ambicja i chęć mordu wciąż prowadzą mnie ku walce.

nie jestem ciepła. nie emanuję nim. nie wytwarzam go. moje ciało jest lodowate i nieruchome.
to było jak sen; z perspektywy czasu wydaje się nierealne, nienamacalne, niedopuszczalne.
to, w czym tkwię teraz jest boleśnie realne.
gra słów i znaczeń, gra w której wroga darzy się szacunkiem, dopiero gdy ukąsi.
gdzie pogarda towarzyszy nam wszystkim, gdzie każdy ma w dłoni sztylet.

każdy tworzy wzajemnie własnych morderców. kreujemy swych wrogów, kreujemy kłopoty, by móc czuć, że żyjemy, dźgani pod żebra i opluwani.
to tylko iluzja. kolejny sen. kolejny sen o absurdzie, mym poddanym. kolejny sen szaleńców, gdy ze śmiechem zbiegamy po schodach, wbijając obcasy w marmurowe posadzki, upojeni alkoholem i sobą wbiegamy do wind, gdy na dachach śpiewamy ile tchu w gardłach, wznosząc toast ku niebu, i ku wrogom.
nie opuścimy się; i tak będziemy na siebie wpadać, widzieć,
witając uśmiechem, jaki tylko my zrozumiemy;
uśmiechem najlepszych przyjaciół, najgorszych wrogów,
kochanków i obcych sobie ludzi.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz