piątek, 30 grudnia 2011

tonight's the night


przychodzi nagle, przeszywając moje ciało dreszczem i rozgrzewając uda i usta żarem; powoli wślizguje się do głowy, tysiącem szeptów zachęcając by na nowo zatopić się w mroku i szkarłacie
przywraca wspomnienia i rozpala gorączkę,
przywraca jasność umysłu i spokój,
wypełnia mnie cudownym poczuciem smaku zwycięstwa
metalicznego, ciężkiego, gęstego i ciepłego
rozpoczyna się rytuał nocy
rozpoczyna się taniec śmierci
rozpoczyna się moje polowanie
wtapiam się w ciemny cień murów, w gęste od mroku uliczki i zakamarki
w mych oczach nie odbija się nawet odrobina światła; jestem potworem zrodzonym w nocy, jasność opuściła mój świat wieki temu
nie śmiem nawet odetchnąć; nie chciałabym przecież cię spłoszyć,
uwielbiam zaskoczenie w oczach,
uwielbiam patrzeć jak wraz z życiowym blaskiem i duszą gaśnie
to ta noc, gdy znów się to zdarzy
to niekończący się cykl, wciąż powtarzających się szkarłatnych blasków w ciemności, gdy z aorty wypływa z szumem życie, barwiąc me dłonie i usta; i choć może powinnam płonąć w piekle, moje miejsce jest tu, w samym środku nieświadomego tłumu, lunatyków, apatycznie brnących przez swoje wykreowane sny. należę do tej ziemi i do tego nieba.
zagościł we mnie wielki smutek, moja krew na nowo przeobraziła się w srebro; jestem wygłodzona, rozdrażniona i u kresu sił;

uciekaj kochanie, bestia nadchodzi

sobota, 24 grudnia 2011

no regrets



była wyjątkowa. była światłem i mrokiem, była trucizną i antidotum. była wszystkim, będąc niczym. stworzyła siebie jako cud, będąc koszmarem, stworzyła się na obraz żywej, będąc martwą w każdej możliwej postaci.
tak, ta istota nie była ludzka. była przepełniona nadludzkim bólem, samotnością, była stworzona z wrzasku i łez. nigdy nie była nierealna, jej ból powodował, że każdy uznawał tego trupa za człowieka, żyjącego i funkcjonującego normalnie.
tak, wiem, pragnęła mnie. pragnie. i będzie za mną tęsknić aż po kres jej świata.

tak, na swój sposób, jestem nią.
tak, na swój sposób, jestem nim.
jestem istotą stworzona z deszczowych chmur i lawendy, z cukru i najdroższych perfum. z dymu papierosów i z alkoholu. z substacji, nakazujących mi rychły zgon, lecz które pokonałam. błyszczę, układam się na ustach wszystkich, miękko wplatając we włosy i dłonie.
wygrywam codziennie, za każdym razem odrobinę umierając.
moje życie wypełniła tęsknota, powróciła z siłą bomby atomowej;
spaliła me ciało, spaliła mój mózg i każdą z żył, tkanki uległy zniszczeniu zanim dotarł do niech płomień;
stałam się pustką i przestrzenią, ciszą i niekończącym się dźwiękiem
stałam sie światłem i ciemnością
wodzę na pokuszenie i daję zbawienie,
jestem koroną chrystusową i jego krzyżem
jestem rebelią i rewolucją
czasami wolę być na dnie, zupełnie sama
wolę balansować na granicy zła, na granicy moralności
wolę nawet stoczyć się na absolutne samo dno;
lecz, posiadam moc-mogę rozjaśnić nawet najczarniejszy mrok, poruszyć wasze serca swym trupim gestem
ten głośny hałas ogłusza nas
(niemożliwym staje się usłyszeć szept)
wyzwałam świat na pojedynek wieki temu;
i choćbym miała zginąć, będę sobą
za wszelką cenę

czwartek, 22 grudnia 2011

lady luna necrosis


w moim sercu jest pustka. próby zapełnienia jej są daremne; nic nigdy w niej nie utrzyma się przy życiu, nic nie zdoła zaczepić się gładkiej powierzchni środka. wypłukały ją łzy, krew i utrwalił niekończący się wrzask.
ogarnia mnie na powrót tak dobrze znane zimno; mrozi usta, dłonie, obleka usta karminem i bladym kolorem wieczornego nieba. powracam w ciemność, w ciszę, w dym i popiół. powracam do mego świata, do królestwa, wypełnionego szumem kruczych skrzydeł, galopem czarnych koni i odległym wyciem wilków. w tym świecie panuje wieczny spokój, obojętność nabyta wraz z pamięcią.
odwróciłam twarz od blasku dnia; nie dla mnie są radości życia codziennego, nie dla mnie człowieczeństwo. nie zasługuję najwyraźniej na boską łaskę; nawet skamląc o nią, wymuszając i siłą domagając się jej, rozumiem, że zostałam pozbawiona daru przebaczenia, daru bożej łaski.
mym przekleństwem jest wieczna pamięć i wieczne życie.
mym błogosławieństwem jest wieczna pamięć i wieczne życie.
postanowiłam zamilknąć, mą pieśń opisać krwią; jestem na powrót najpiękniejszym i najokrutniejszym z potworów, istotą stworzoną z mroku i zimna.
odzyskałam skrzydła, teraz na nowo wzbiłam się w niekończące się niebo.
znów jestem sobą, tą piękną, okropną sobą.

piękny dzień dzisiejszy


istnieją trzy opcje;

wpuszczę cię do swego świata;
doświadczysz mroku i ciemności, swe oczy skryjesz w blasku księżyca a ciało poświęcisz cieniom,
doświadczysz nocy i jej nieskończonego piękna, staniesz się mym towarzyszem w mej wiecznej wędrówce po krainie snów

wyrzucę cię ze swego świata;
zostaniesz zmieciony z pole mego widzenia, jawić się będziesz jako szara mgła, matowa, odrażająco nudna i bezosobowa, absolutnie niema i wypłukana z twarzy
będziesz dla mnie kolejnym lunatykiem którego mijam z politowaniem w oczach

zamorduję cię;
oszczędzę ci bólu i strachu świata, po którym stąpam i ja; przeleje twoje życie wraz z krwią i marzeniami na brudną ulicę, na labirynt rowków między płytami chodnika. zamknę ci oczy na brud i wrzask dookoła, czyniąc cię ślepcem w niebiosach, jak i w piekle.

i to ostatnie mnie kusi, nęci, sprawia że ciało me wibruje
bowiem każda kropla krwi spływająca z mych palców, mieszająca się z brokatem z mych dłoni sprawia że przeszywa mnie dreszcz, sprawia że me serce bije
wybucha dookoła mnie światło, złote echo wieków o tej samej nazwie
bowiem mą historią jest historia żywota straconego, zbrukanego i brutalnie odebranego
skazano mnie na wieczność, obarczono pamięcią
zabrano mi spokój śmierci
mą historią jest upadek złotych czasów i piękny dzień dzisiejszy
lecz gdy mrok zapada, budzą się wszystkie potwory
wyruszamy na łowy, gdy wzrok znów w ciemność spogląda, gdy na nowo wyostrzają sie przytępione blaskiem doczesności zmysły;
zatapiamy zęby w życiu i radości, rozpoczyna się taniec śmierci i krwi
rozpoczyna się uczta zmysłów i emocji

lecz ty, wciąż na mym tropie, wciąż za dnia śledzisz mą ścieżkę którą podążałam nocą;
boisz sie mroku, boisz się mnie
wciąż gonisz za bladym blaskiem brokatu i kroplami krwi
wciąż wyciem próbujesz zmrozić mą duszę, serce zaniepokoić
duszę mi odebrano, serce wyrwano
słodkie dziecię dnia, lękające się nocy
lew nigdy nie przestraszy się szakala

środa, 14 grudnia 2011

i am 'ur light


obserwuję świat z dachów; i choć może wyglądam na samobójcę, daleka jestem od skoku, by złamać kark, by czaszka rozprysła się na milion części, by mózg wylał się wraz ze snami i koszmarami na brudny chodnik.
obserwuję każdego z osobna i wszystkich razem;
wlewam się do oczu każdego, wchodzę w usta i przepływam wraz z krwią przez serce;
jestem świadkiem codziennej tragedii i codziennej euforii;
ból jest nieludzki; ogarnia mnie, pokrywa moje ciało dreszczem i zaciska dłonie w pięści, aż bieleją palce, aż krew cicho, powoli przecieka między palcami.
nie płyną mi łzy; budzi się we mnie wściekłość, która zagłusza ból, która zagłusza huk codzienności jaka na mnie spada ilekroć otworzę oczy;
wypełnia mnie dziki wrzask, płonie we mnie gorętszy aniżeli słońce blask furii.
to wszystko trwa ułamki sekund, mego stanu nie zarejestruje ludzkie oko;
gasnę równie szybko, na nowo mrużę oczy i układam usta w uśmiech;
czas jest naszą przestrzenią; jest bezwolny, giętki-łatwo dopasowuje się do naszych wyborów.
ale on się nigdy nie zatrzyma, nie stanie w miejscu zaszokowany; jest bezpłciowym, bezrozumnym tworem, który bezlitośnie obnaża nas i rozlicza z błędów.
. gdy odejdziesz, nic się nie zmieni. świat nie stanie w miejscu. ziemia przyjmie cię tak samo czule jak miliony innych, i rozłoży twoje ciało na pokarm dla swych żyjących dzieci. nauczyłam się własnej samotności, ukochałam ją; i choć jestem na dnie, i choć opluta, zgwałcona i zbrukana, wciąż ja jestem najwspanialszym, czego możesz doświadczyć. jesteś bowiem zgorzkniały, głuchy na szept i ślepy na piękno;a ja już nie jestem smutną istotą z cukru i lawendy, stworzoną z deszczowych chmur i koronkowego światła;od zarania dziejów aż po kres dni; będę trwać, niezłomna i niewzruszona. nie ośmieli się mnie pocałować płomień, nie utuli mnie ziemia, woda mnie nie porwie i powietrze nigdy nie opuści mych ust. moje serce kryje w sobie mrok i pustkę minionych stuleci, echo złotych lat i początku świata. stałam się potworem, którego cieszy mrok.
większość moich wspomnień rozmyły łzy i krew, zalewając je i utrwalając w oczach.
człowieczeństwo jest mi przeszkodą, niechcianą przybłędą, której nie sposób się pozbyć;
blokuje mi nadgarstek, gdy chcę wlać do czyichś ust truciznę, zmusza by wypuścić z dłoni śmiercionośne ostrza, każe schować kły, gdy marzę o zatopieniu ich w ciepłych, tętniących życiem aortach.
lecz mrok pochłania światło i twoje bezpieczeństwo w moim pobliżu jest tymczasowe, ulotne, kruche i nigdy pewne;
możesz uciekać, i tak będę krok przed tobą
możesz się chować, ziemskie mury nie są mi przeszkodą,
możesz się modlić, lecz do kogo?
wyrwałam twemu bogu serce, pożarłam i zatrułam sny jadem
czy jesteś na tyle silny, by stanąć naprzeciwko mnie?

UPDATE:

byłeś mi światłością i objawieniem; byłeś ciszą i dźwiękiem, ciepłem i zimnem, byłeś całym wszechświatem;
byłeś nic nie znaczącym kosmicznym fragmentem, omylnie ujrzanym, omylnie uznanym za istotny;
moje życie stało się odrębne, dla ciebie jako sen się jawi, jako światłość;
nigdy nie wyzwiesz mnie na pojedynek;nie jesteś bowiem w stanie
pragniesz mego zniszczenia, mego upadku, potulnego złożenia mego ciała i duszy na dnie
lecz, dziecię gwiazd,
nie zdołasz przygnieść mego karku ku ziemi
nie zdołasz zetrzeć uśmiechu z mych ust
nie zdołasz sprowokować płaczu;
albowiem zabiłeś we mnie wszystko co zdolne było kochać, miłować, akceptować;
zniszczyłeś całą galaktykę, nie pozostawiając najdrobniejszego pyłu, najdrobniejszego śladu światłości;
pozostała pustka, pamięć i gwiazdozbiory powolnie wracające na swe pierwotne orbity;
lecz nauczyłam się mroku który towarzyszy od zawsze memu sercu;
ukochałam śmierć i ukochałam ból
ukochałam siebie, potwora
ukochałam siebie, cud
ukochałam siebie















poniedziałek, 5 grudnia 2011

oślepiający blask ciemności





od lat żyję w mroku. mój wzrok przywykł do świata skąpanego w ciemności. czuję się w niej naturalnie, przylega do mojej skóry niczym najdelikatniejszy materiał, pieszcząc ciało i zmysły.
skąpana w ciemności jestem spokojna; widzę nadnaturalnie wyraźnie, każdy szczegół, każdą najdrobniejszą skazę i podziwiam piękno kształtów.
od lat poruszam się w niej pewnie; stała się naturalna, oswojona i przyjazna. nie boję się jej, jak i śmierci, wiernej towarzyszki; to zaczęło się stulecia temu, gdy na moim ciele zalśniły krople mej krwi;
gdy umarłam dla siebie, umarł mój sen-nigdy więcej nie zmrużyłam oczu;
nie przeraża mnie już moja twarz, nie boję się mych rąk, żyły zalśniły na powrót szumem błękitu
lecz ty... stałeś się ucieleśnieniem mej nienawiści i wstrętu, uosabiając moją odrazę. gdyby rozerwać cię, odrzuciłoby wszystkich smrodem; zgnilizna ciała, ukrywana pod skórą, natychmiastowo ukazała, że twymi żyłami płynie brud, serce toczy trupi jad, a oczy są zwykłymi szkiełkami, sprytnie rozświetlonymi dzięki lustrom wewnątrz. z przyjemnością dostąpiłabym zaszczytu rozprucia cię, ukazania wszystkim czym tak naprawdę jesteś.
kiedyś nastąpi dzień sądu; zabrzmią archanielskie chóry i zagrzmią niebiosa-będą śpiewać o śmierci i pożodze, o krwi która zaleje umysły i sny, o końcu i pustej ziemi.
pewnego pięknego dnia, twój cały dotychczas znany ci świat ukryje mgła. twoje oczy, przyzwyczajone do blasku doczesności i dnia, oślepną, gdy świat ukryje się w mroku. twoje struny głosowe, nawykłe delikatnego śpiewu i słodkiej mowy, zamrą, niezdolne do krzyku.
twój umysł oszaleje, gdy z mroku wyjdą istoty o niespotykanej urodzie, niespotykanej brzydocie, uszy zaczną krwawić gdy wrzask i piekielny chichot wypełni ulice, a ciało sparaliżuje strach, gdy zaczną cię dotykać.
będziesz wtedy patrzeć na taniec śmierci, na ulice pełne trupów i martwe domy.
wtedy właśnie ja będę triumfować, jaśniejąc na twym horyzoncie, gdy oślepi cię blask ciemności.