niedziela, 15 lipca 2012

sny nekrozji

czasem mnie to miażdży, od środka, płuca-dusząc oddech, serce-zatrzymując puls;
znasz to?
znasz z  pewnością.
gdy budzisz się rano, gdy automatycznie otwierasz oczy; na swój sposób jest to nawet smutne.
przecież budzę się sama, przecież piję kawa sama, przecież nikt mi pocałunkiem nie życzy miłego dnia.
tak, to boli.
to kurewsko boli.
ale umiem żyć sama. nauczyłam się żyć sama. dam sobie sama radę.






przeżyję. dam radę. 
naprawdę, dam sobie radę.








dam sobie radę, naprawdę, poradzę sobie.
albowiem
jak chcesz zabić coś, co już jest martwe?

niedziela, 8 lipca 2012

listy księżycowe



to przerażające; świadomość samej siebie, swojego własnego wyniszczenia, własnej ułomności, niezdolności do tych pięknych, czystych uczuć jakie codziennie odczuwa jakieś niewinne, bijące serce...
to przerażające. nie wywołuje to u nie płaczu, uczucia smutku lub specjalnego przygnębienia. właściwie, nie wywołuje to we mnie żadnej reakcji; to zabawne, ale jedyne skojarzenie jakie i przychodzi, to przyrównanie to do działań matematycznych. tych prostych, banalnych; gdy znając wartości liczb, znając powinności znaków, wiemy jaki wynik czeka po znaku ' = '. to trwa, nieprzerwanie. moja dusza gdzieś uciekła, serce zamieniło się w czarną, pulsującą dziurę na podobieństwo tej z centrum naszej galaktyki. ujmując poetycko.
wiesz, ostatnio tak bardzo mnie to uderzyło. znasz te filmy, w których chłopak zaczepia dziewczynę, patrzy jej głęboko w oczy i oh! zakochuje się. ona w nim. trochę wydarzeń losowo-sprawdzających, kryzys, i pocałunek na końcu. później ewentualne domowe porno, ale darujmy, kontynuujmy. znasz to, prawda? mi też się to przytrafiło. zatrzymał mnie jakiś marzyciel, zaspaną, poranną, jeszcze nie do końca pogodzoną z porankiem, ze słońcem i faktem że muszę iść i współpracować na podstawowym chociażby poziomie.
wiesz, że ten idiota po niecałej dobie wyznawał mi miłość? że naprawdę, że to po raz pierwszy takie coś, że o mój boże, etc. dawno nie nasłuchałam się tylu komplementów, tyluż wyznań o miłości.
spełnienie marzeń, nie? zakochany, oszalały na moim punkcie. powinnam była skakać pod niebo.
wzbudził we mnie irytację. znudził mnie po niecałych trzydziestu minutach. nie mogłam go słuchać, nie mogłam znieść tych słów, tego że chciał mnie łapać za rękę, głaskać, tulić, całować. miała ochotę go zabić, powoli i okrutnie, śmiejąc się w twarz z jego naiwności serca. śmiałam się z niego nad kieliszkiem wódki, dzięki której byłą w stanie jakkolwiek tego słuchać bez uprzejmej wycieczki do łazienki, żeby zwrócić zawartość żołądka.
jestem potworem? to mnie ciekawi od dłuższego czasu. jak sądzisz? to spaczenie, czy to dlatego, że kiedyś z bólu nieomal umarłam, niezdolna znieść tak nieludzkiego, psychicznego ciosu, jaki został mi wymierzony prostu w sam środek, wtedy jeszcze czerwonego, czystego serca? myślisz, że to wtedy? tej zimy, gdy o 4 nad ranem można było na białych, śpiących ulicach spotkać mnie, umazaną we krwi, osnutą dymem, o ślepych, pijanych oczach, w zrujnowanym makijażu, otuloną płaszczem i stukającą miarowo obcasami. pamięta że to był jedyny dźwięk, który przypominał mi że nie jestem trupem, że jeszcze nie umarłam, wciąż jestem materialna. generalnie, z rzeczywistością miałam wtedy chyba niewiele wspólnego. byłam księżniczką absurdu, dumną i bladą.
ten tytuł chyba dawno porzuciłam. zawsze będąc jednak heroiną życia codziennego, znalazłam się nagle na dnie; dookoła był mrok, mój ból, moje łzy, moja krew i moje ciało w ciemności, na które patrzyłam zawsze z boku. moja przeszłość mnie nie przeraża; ciekawi mnie jakim cudem ja wciąż żyje. byłam tak blisko śmierci, chciałam! chciałam być tak blisko śmierci! codziennie błagałam niebo, by świt nie nastąpił, by noc ucałowała mnie i zamknęła mi oczy, usta, by ulitowała się nade mną i zabrała wraz z sobą, tak bardzo nie chciałam dnia.pamiętam jak stałam w oknie, odpalając papierosa za papierosem, przeklinając świergot ptaków i drwiąc z ludzi.
mój boże, ileż we mnie było emocji! kotłowały się, goniły jedna drugą, galopowały niczym dzikie konie, nie skażone ludzką obecnością, rozpędzone i wolne. mój boże, ileż we mnie było życia w chwili, gdy pragnęłam śmierci, gdy czułam się martwa niczym ptasie truchło na strychach.
a teraz?
a teraz....nic.