czwartek, 29 listopada 2012

tessellate




piękny jest ten świat
miałam okazję poznać diabła i boga każdego człowieka, z którym miałam okazję rozmawiać. miałam okazję pływać w ich snach i słuchać oddechu podczas słodkiego odpoczynku. miałam tą cudowną okazję rozmawiać z człowiekiem, gdy czuł się bezpieczny i spokojny.
to piękne. 
moje dni są wypełnione tłumem, od którego jestem całkowicie odcięta. pozostanę na zawsze samotna, ponieważ w pełni zaakceptowałam siebie i jestem niezdolna do ustępstw. pragnę czasem absolutnej samotności; wtedy nie odbieram telefonu, nie reaguję na smsy, nie jestem też zdolna by odezwać się do kogoś obok.
czasem jestem pusta, jak bóg, który zdolny jest jednak pomieścić wszystkie dusze żyjących, wierzących w niego istot. wtedy wysłucham każdego, będę czuła i delikatna, spokojna i cierpliwa. nie osądzę, nie skrytykuję i nie będę okrutna.
czasem jednak nie ma we mnie miejsca, jak w diable, który nosi w sobie miliardy ludzkich pragnień i żądz.
wtedy nie zdołam się odezwać, wtedy będę ślepą i głuchą, zamkniętą we własnym świecie;
wtedy wydaję się być agresywną i despotyczną, cyniczną i złośliwą, ale to nieprawda, doprawdy, nieprawda

wtedy bardzo się boję po prostu, wtedy drżę i płaczę nocami

czasem cena jest wysoka.
moja cena była cholernie wysoka. 
moja dusza powinna była zgnić, powinna była płonąć skąpana we krwi w piekle.
ale ja się czuję czysta. zbrukana, upadła, ale czysta.
dlaczego?
ponieważ wiem, że kiedyś, i to nawet nie raz, byłam dobra
i potrafię spojrzeć w lustro
i nie muszę tłumaczyć mojego okrucieństwa
byłam, jestem i będę
więc cóż, 
będę na co dzień blagierką. stuprocentową;
ale tylko po to, żeby nie musieć się tłumaczyć

niedziela, 25 listopada 2012

listy trupie

"(...) to całkiem zabawne, gdy na to spojrzeć. wywołuje chichot, nerwowy i lekko zakrawający o szaleństwo. no dobra, kłamałam. tak naprawdę, to sprawia że chce mi się od razu lecieć do najbliższej łazienki, by wyrzygać wnętrzności, mówiąc delikatnie. 
ale nic tego nie zmieni. nic nigdy się nie zmieni. wierutnym kłamstwem jest to, że czas coś zmieni. on tylko spłyca, sprawia, że zapominamy szczegóły; jakby Ci to opisać? to tak, jakby usiłować sobie przypomnieć widok poszczególnego drzewa z dzieciństwa, ze spaceru. potrafisz? jasne, że nie. będziesz pamiętać jego pień; że był większy niż Ty, szeroki, potężny. i multum liści. ale nie opiszesz ich kształtu, nie z pamięci. może, gdy sprawdzisz, bo będzie Ci sie wydawało że to zdecydowanie  był dąb/bóg-wie-jakie. koloru zielono-zielonego. mam rację?
tak działa czas. jest subtelny i dostojny, silniejszy aniżeli bóg, bowiem jest w stanie przynieść i jemu zgubę, i jego skazać na zapomnienie, na kurz swojego oddechu. czas nie ma uczuć, nie dba i absurdem jest, stwierdzić że jest łaskawy lub bezlitosny. nie jest żaden. czas jest czasem. bezmyślną masą przestrzeni, kolejnym wymiarem fizyków, jedynym, który nigdy nie pozwoli skrępować się w logikę większą, aniżeli godzina. i nie ma w tym żadnej wielkiej filozofii; czas ma w dupie każdego. cóż, szczera prawda, nie?
tak więc, wierutnym kłamstwem jest stwierdzenie, że z czasem cokolwiek się zmieni. nic się nie zmieni. czas sprzyja jedynie odległości, potrafi ją magicznie powiększyć. z rysy staje się ona pęknięciem, który następnie staje się złamaniem po całości, oddalającym obie części. 
zbyt wiele razy przechodziłam wszystkie etapy tego, co czas potrafi zrobić z ludźmi. na miłość boską, mnie samą czas potraktował niezwykle wielkodusznie, dając mi pełen wgląd we wszystkie wyżej wspomniane etapy! nauczył mnie wszystkiego; że każdy ból mija, że każde uczucie gaśnie, że każda wielka idea umiera spopielona i obleczona kurzem, że nic, absolutnie nic, nie przetrwa. nawet bóg musi pochylić kark przed czasem.
czas jest cudowny. potrafi rozproszyć najczarniejszy mrok, gdy nagle przypomną Ci się wspomnienia z dawnych dni, jak i złamać najjaśniejsze światło gdy pozwoli nastać mroku. 
ale wszystko mija. musi. nic nie trwa wiecznie.
nic nie trwa wiecznie, poza śmiercią. to jedyna potęga.
od śmierci co jest potężniejsze, życie? życie, tak łatwo łamane?
widzisz, kiedyś napisałam;
"....(...) istnieje taka szansa, że już nigdy więcej nie będę. nie będę z kimś, dla kogoś, z czymś, dla czegoś, po coś, z powodu czegoś. nie wiesz, co zrobiłam-a popełniłam serię najgorszych zbrodni, jakie mogę popełnić."
jak widać, byłam wobec samej siebie sybillą, wyrocznią własnej zguby czy też pierwszego ciosu, który nie zabolał; który sprawił, że spojrzałam bez maniery, z ciekawością. zainteresowało mnie jakim cudem można było tak celnie trafić, tak uprzejmie i kulturalnie.... tak naprawdę, zaintrygowało mnie; jak można było sprawić by krwawiło coś, o czym sądziłam że od dawien dawna jest martwe, zastygłe i skamieniałe?

ah...już wiem. to była ta resztka. ostatnia żywa część mojego serca.
"(...)nauczyłam się na własnej skórze, że najlepszą metodą jest atak. nie udaję, nie gram, jedynie blokuje pewne odruchy, które mogłyby ukazać jakąkolwiek moją słabość. nie mogę sobie pozwolić, aby została ona ukazana. wbrew pozorom, jestem bardzo delikatna. a nie chcę znów dać się skaleczyć, wylizywanie ran kosztowało mnie zbyt dużo czasu. dlatego wolę udawać, że mnie nie można skaleczyć. o wiele wygodniej jest być ukazanym jako istota okrutna, zimna i bezlitosna, której nie rusza nawet płacz dziecka, aniżeli istota krucha, czuła i miękka. wolę być zimna. zdradzi mnie ciepło skóry, jeśli ktokolwiek jeszcze kiedyś odważy się podejść na tyle blisko, by to poczuć. ale wiesz, najdroższa przyjaciółko, że nikogo już takiego może nie być. z jednej strony mi to pasuje, z drugiej, chce mi się trochę płakać. odrobinkę. ale taka jest moja decyzja. wolę być sama, niż być trzymaną kurczowo na ziemi, gdy moje serce płacze ku niebu. innego życia nie chcę znać. ..."
 

czwartek, 22 listopada 2012

***********




alfa i omega, początek i koniec, 
fanfary, oklaski, wiwaty i śpiew
a w mojej głowie, cicho, spokojnie
za trupem goni trup

wtorek, 20 listopada 2012

cheers, my putrescent friend




widzisz, najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że wciąż i wciąż, jestem wszystkiego świadoma. nie miałam ani chwili zapomnienia, ani razu nie nurzałam się w szkarłacie krwi, w gęstym, lepkim mroku nocy na tyle, by zatracić świadomość.
nauczyłam się delektować mym szaleństwem, nauczyłam się panować nad swoimi żądzami;
miast stać się ich ofiarą, stałam się ich władcą. 
od długiego czasu obserwuję, bez słowa komentarza czy skargi. jestem bierna, obojętna i zimna. 
jestem sędzią idealnym;
nie muszę już nawet wsłuchiwać się w słowa, ponieważ już nie mamy okazji rozmawiać. nie muszę zatem przesiewać wszystkiego przez drobne sitko twoich pogubionych emocji, poszatkowanych bliznami jakie zrobiłaś na własnym języku tysiąckrotnie wypierając się. obserwuję czyny, nie musząc pytać. 
i wciąż nie wypowiadam słowa skargi, choć powinnam była rozszarpać ci gardło, wyrwać z piersi serce i zmiażdżyć je między palcami. powinnam była złamać ci kręgosłup, wykręcając palce i szepcząc obelżywie do ucha, wprost w płonące włosy.
zasłużyłaś na całe moje okrucieństwo; albowiem będę płomieniem, który zawsze będzie się tlił. 
ale, n ie o tym mowa. litery które zeskakują z moich palców zawsze miały być dla mnie przydatne, miały pomóc zrozumieć coś, czego głośno nigdy nie miałabym czasu powiedzieć; nie ze strachu milczę, lecz dlatego, że brak mi czasu we wszystkie szczegóły wkraczać i tłumaczyć, dlaczego w tym sufit jest do góry nogami, a dlaczego w tym zakamarku mojej głowy leży na martwej naturze żywy wilk.
swoją drogą, kiedy zaczyna się sezon łowiecki? kiedy można wyżej wspomnianego odstrzelić, nie martwiąc się o idiotów, zawracających mi głowę konsekwencjami?

muszę jednak ci podziękować.
uczyniłaś mnie wolną.

jestem niczym już nie skrępowana, mój snobizm i egoizm jest wolny niczym ptak, moja dusza, choć zgniła, wciąż radośnie nurza rączki w ciepłych trzewiach naiwnych. dziękuję, że do reszty spuściłaś mnie ze smyczy,

albowiem, jeśli sądziłaś, że to mnie podburzy, zetnie mi lotki w złotych jak słońce skrzydłach, podetnie najważniejsze ścięgna u stóp, myliłaś się.
dałaś mi niczym i nikim nie skrępowaną wolność.
ale też kolejny temat na rozmyślanie;
czy ja za tobą tęsknię? od dawna patrzyłam w oczy i widziałam w nich pustkę, mętne bagno, fermenty i swoje odbicie. była nawet chwila, gdy to myliłam.
ale niestety, skarbie, to twoja dusza.



bo widzisz, najpiękniejsze rzeczy spektakularnie gniją, roztaczając dookoła smród, którego nie zdolny znieść kto- lub cokolwiek. kwiat o najżywszych barwach, skropiony wieczną rosą, obraca się w najbrudniejsze gówno, które zlane jest najwyżej parszywą wódką, a nie rosą.

(nie piszę w gniewie, to lekka, wieczorna konkluzja przy winie)

wracając; jak to jest, nie czujesz, że znikasz? że na tle jesteś coraz bardziej... taka sama? jak wszyscy, którymi wciąż  gardzisz (domniemywam, co prawda, ale mam wrażenie, że trafnie), na których tyle jadu wylałaś przez te swoje lata?

powiedz mi, jak to jest, wyprzeć się siebie, okłamać się, i świadomie z tym żyć skarbie?



całusy, moja miła. 

-M.