piątek, 27 lutego 2009

spiral out(return)

to kwestia ślepego podporządkowania i posłuszeństwa, niemocy i bezwładu; kompletnego odosobnienia, izolacji i pewnej charakterystycznej ślepoty
brak racjonalności i męczące szaleństwo, 'dwustan' ciała i duszy; obłąkanie, gdy brak wiary jest wiarą samą w sobie; kryształowa przeźroczystość i nieświadomość autoanihilacji
niezrozumienie strach wściekłość i agresja zawziętość i ból, tak ogromny ból
tęsknota jest tu tak naprawdę niczym w porównaniu, chociaż jest korzeniem tego uczucia
taka dziwna dziecięca nadzieja i potrzeba złapania za rączkę-nie by poprowadzić, po prostu dla świadomości, że ta galaktyka to coś więcej niż ty, czarna dziura; że tam jest jeszcze światło, życie, wszystkie te piękne rzeczy
że nie jesteś niczym, że nie umrzesz sama, że zostanie po tobie świadectwo; że ktoś powie, że byłaś, bo żył z tobą, budził się obok ciebie, widział twoje oczy i znał smak skóry - że byłaś, żyłaś, że w czyichś snach gościłaś
w momencie gdy w innych zamiast własnego obrazu, odbija się na źrenicach tylko litość, współczucie, niezrozumienie, irytacja dla tak żałośnie smutnego obrazu, oburzenie i gdy na twój widok odwracają się skrępowane, pełne przerażonego podziwu dla faktu, że jeszcze bytujesz w kategorii "żywe" oczy, masz ochotę tylko skoczyć z okna, wraz z beztroskimi i pełnymi gracji lotu ptakami, masz ochotę roztrzaskać się na milion małych kawałków na brudnych od ludzi betonie
połykałam 'rzeczywistość' skupioną w małych tabletkach na kilogramy
tak naprawdę, byłam martwa, skostniała z zimna
dopiero gdy przytuliłeś mnie po raz pierwszy, nadziewając się na sztylety z żeber i miednicy, mogłam przyznać się, ze się boję, że potrzebuję, że wracam do żywych
zaskakujące
jesteś portalem życia dla mnie, białym wilkiem pośród hien,
z obłędu w rozkosz życia, budzenia się co rano; tak naprawdę, zmartwychwstałam
żyję dzięki Tobie
mój spokoju, moje bezpieczeństwo, moja miłości
mój wilkołaku

czwartek, 26 lutego 2009

historie cielesne

rozkoszne sekundy w miękkim czasie dookoła lepkiej przestrzeni; mnóstwo określeń i odczuć mnóstwo tego wszystkiego we mnie, w środku,
skotłowane, niepogrupowane, zmieszane
całe mnóstwo wszystkiego i gęste ciemne niebo i gdzieś tam cień szybko migający poruszający się w systematycznym morderczym dla mnie tempie
lenistwo do potęgi entej i którejśtam i zamiana sfer czasowych; bawię się w zwierzę nocne zwane kotem śpiące całe dnie wegetujące nocą ciemną cichą
gdy miasto śpi snem kamiennym siadam na parapecie, sklejam pamięć podziurawioną coraz gęściej i niepewną bytowania
pamiętam tak wiele że przepływa to przeze mnie z oporem, silnym strumieniem wypłukując i hucząc i grzmiąc przeraźliwie
piszczę w sobie i się nie poruszam; wypłynie dłońmi, ustami, oczami, wysypie sie z włosów nie uszkadzając mnie-panika zakazaną
gdy się nie poruszam przy jego ciele widzę idealnie ostry obraz pulsujących żył, miękkiego żywego ciała, ciepłej skóry, ruch oczu pod powiekami gdy tęczówki roztapiają się dookoła skupionych wilczych źrenic łapiących senne majaki
ma tak piękne dłonie tak silne i rozgrzane a ja popsułam już zamek zachłannie swoimi wdzierając się palcami pomiędzy jego długie palce
pamiętam tak mnóstwo rzeczy że tylko niektóre wypływają; zależnie od miejsca praktycznie zawsze wypłukuje z siebie coś
dobrze znasz ten wyraz oczu i to wygięcie ciała, dobrze znasz mój język i nigdy nie musiałeś pytać moich źrenic

brutalne poranki


senne aluzje i senne wyprawy gdzie nawet noc graniczy z czymś innym niepojętym;
szkielety drzewne i martwe wrony w gniazdach (martwe kruki na niebie)
lubię te poranki gdy nieco pada, gdy niebo wytacza różowe wymiociny po ludzkich snach
i ptasie ślady na śniegu i błocie przyciskaj dłonie do szyby i zaznacz wzrokiem lot
mam Twoje usta odciśnięte na karku prawie symbol;
symbol mnie i Ciebie symbol dzikości i niepodległości tego uporządkowanego, wesołego chaosu
tylko Ty tak idealnie pasujesz obok wilka i obok dzikiego lasu Tylko obok Ciebie nie bałabym się księżyca pomiędzy martwymi konarami;
to zabawne-mój strach moim bezpieczeństwem przy Tobie
zwykły obłęd jest moim spokojem

nienaturalnym i wyobcowanym stworzeniem ukrytym i skulonym, wyziębionym, wygłodzonym i nigdy nie uspokojonym jest moja tęsknota;
wiecznie dająca się we znaki;
mogłabym wiecznie smakować Twoją skórę

biały martwy łabędź i rytm serca (idź za nim, szukaj go)
moje dłonie wplotłam pomiędzy słowa i usta wyrwałam z siebie resztki zbyteczne
ultramaryna i granat, szafir i koral, czerń i ciężkie miękkie narkotyki myki wtyki
nic się nie stało, to tylko nasza galaktyka