wtorek, 30 sierpnia 2011

EPIDEMIA



obserwuje niezmiennie szaleństwo dusz; lament matek wypełnia noce, śmiech morderców miesza się z radosną agonią samobójców. znajdziesz mnie w każdej kropli krwi, jaka zbroczyła ziemię, w każdej łzie, jaka wypłynęła ze smutnych oczu. ukrywam się pod tysiącem symboli, wiernie towarzysząc, nigdy nie płacząc, zawsze tylko w ciszy trwając, niczym parodia anioła stróża.
witam każdy dzień z niesmakiem i zachwytem;
wyjątkowość poranków, gdy ciemność ze wstrętem chowa się we wszelkie zakamarki, uciekając przed słońcem, wybielającym kolory nocy, tkwi w ich niezmienności, ciszy, powoli budzącym się ze strachu przed nieznanym świecie.
w nocy rządzi strach, w dzień; kłamstwo.
przeszłość powróciła, upiorna i piękna, przysiadając na mych dłoniach, ustach, czule obejmując szyję, miękko kładąc się na brzuchu i obojczykach. me usta znów zamarły w szyderczym uśmiechu, do oczu wróciła ironia i okrucieństwo.
wokół mnie na nowo zapłonął ogień, na nowo hula wiatr;
powróciłam, w całej swe okazałości, autodestrukcyjnym tańcu, obłąkana, bezczelna i okrutna.

rozrywam swoje ciało, delikatnie odsłaniając kość otuloną ciałem. wycinam symbole i ozdabiam skórę ornamentami płonącej czerwieni. mam ochotę wyć, wrzeszczeć i rzucać się po ścianach, tłuc pięściami podłogę i powietrze.
zamiast tego, stoję niewzruszona, otumaniona bólem i alkoholem, bez słowa skargi.

jestem przesiąknięta goryczą, jaką nadaje mi moja przeszłość; jestem znudzona rzeczywistością, powtarzalnością i rutyną.
mierzi mnie to, dlatego z dziką radością zaprzeczam i burzę normy, zatruwając sterylny świat szaleństwem, niczym i nikim nieograniczonym.

tylko moje oczy mnie zdradzają; od lat płoną wypełnione żrącym kwasem, zmrużone, ukrywające całą prawdę o mnie.
nigdy się nie zdradzę.
opanowałam sztukę udawania do perfekcji; moja porcelanowa skóra wydaje się być nieskalana dotykiem,
włosy i ubrania, przesiąknięte aromatem wina, papierosów i perfum uwodzą twoje oczy.

stałam się piękna; doskonale dopracowana w każdym szczególe, stałam się tworem samej siebie, stworzona na podobieństwo bóstwa.
jestem laleczką o wystudiowanych ruchach, niczym Audrey; dla Ciebie apoteoza kobiecości i erotyzmu.
jestem pierdoloną Grace Kelly, mistrzynią opanowania.

wolę mamić, kłamać, oszukiwać, śmiać się fałszywie w twarz;
wolę tysiąckroć o sobie skłamać, niż przyznać ci, kim naprawdę jestem.

a uwierz, kochanie, nie chcesz znać prawdy, nie chcesz znać prawdy o mnie.

niedziela, 28 sierpnia 2011

relapse of epidemic





przeszłość jest nieubłagana. powraca, boleśnie wpijając się w obojczyki, zaciskając dłonie na szyi, szepcząc do ucha parszywe słowa.
absolutnie wszystko powróciło. nic się nie zmieniło.
to jak sen; znów się obudziłam, w łóżku uplecionym z pajęczej sieci, apatyczna, przesiąknięta aromatem kawy, papierosów i seksu.
odprowadzają mnie pełne podziwu i przerażenia spojrzenia, gdy wbrew prawom fizyki poruszam się o własnych siłach.
swe sekrety powierzam ciszy nocy, niememu księżycowi, wyrzygując smutki i wszelkie wartości odżywcze.
wolę umrzeć, znów, choć ambicja i chęć mordu wciąż prowadzą mnie ku walce.

nie jestem ciepła. nie emanuję nim. nie wytwarzam go. moje ciało jest lodowate i nieruchome.
to było jak sen; z perspektywy czasu wydaje się nierealne, nienamacalne, niedopuszczalne.
to, w czym tkwię teraz jest boleśnie realne.
gra słów i znaczeń, gra w której wroga darzy się szacunkiem, dopiero gdy ukąsi.
gdzie pogarda towarzyszy nam wszystkim, gdzie każdy ma w dłoni sztylet.

każdy tworzy wzajemnie własnych morderców. kreujemy swych wrogów, kreujemy kłopoty, by móc czuć, że żyjemy, dźgani pod żebra i opluwani.
to tylko iluzja. kolejny sen. kolejny sen o absurdzie, mym poddanym. kolejny sen szaleńców, gdy ze śmiechem zbiegamy po schodach, wbijając obcasy w marmurowe posadzki, upojeni alkoholem i sobą wbiegamy do wind, gdy na dachach śpiewamy ile tchu w gardłach, wznosząc toast ku niebu, i ku wrogom.
nie opuścimy się; i tak będziemy na siebie wpadać, widzieć,
witając uśmiechem, jaki tylko my zrozumiemy;
uśmiechem najlepszych przyjaciół, najgorszych wrogów,
kochanków i obcych sobie ludzi.






popiół, diamenty i proch


stałam na granicy ludzkich snów
w bramie z miliarda gwiazd
stworzona na podobieństwo waszych słów

śniłam o tysiącu z was
koszmary pożeram łapczywie
wasze słabe sieci, na podobieństwo pajęczych utkane
rozplatam czule

tańczę na grobach mych wrogów
toasty ślę wam czule

wspomnienia zanikają, wypaczają swą treść
ludzie tracą twarze i gubią oczy
gasną dusze o świcie, gaśnie słów znaczenie

tańczę w ogniu, tańczę obłąkana, ciszą pijana
gdy niebo spada mi na głowe
co jest twoim grzechem, kto twoim bogiem?
jak opiszesz swe sny, jaki zapach mają?

tańczę na grobach mych wrogów
toasty ślę wam czule

czasem nawet i ja muszę spać
gdy niebo czernią się obleka
wtedy śnię ja
gdy zastyga niebo, gdy zamiera czas

o tysiącu z was, o milionach dni
o czasie, o wolności, o śmierci
gdy zastyga niebo, gdy zamiera czas

to tylko gra, prosta iluzja
fałsz i obłuda
taniec słowa i symbolu

stoję na granicy przepaści
w bramie z miliarda ptasich piór
o ciszy śmierci marząca
z łez mych uplotłam swe ozdoby
serce swe wyrywając

tańczę na głowach mych wrogów
toasty wam śle czułe

piątek, 26 sierpnia 2011

danse masacre




zawsze, zawsze musi pozostać to niedopowiedzenie; te kilka słów, nigdy nie wypowiedzianych, które intrygują, ciekawią, kuszą, przerażają.
oblizuję palce z krwi; znów dopuściłam się mordu i gwałtu na niewinności, czystości, spokoju i bezpieczeństwie.
znów zabiłam, znów moje serce wypełniła gęsta i dusząca rozkosz.
znów wygrałam, znów w noc wyruszyłam, i znów powróciłam unoszona na rękach i uwielbiana.
nie usiłuj przypominać sobie, co widziałeś. widziałeś to, na co ci pozwoliłam; stworzyłam fikcję, w którą i tak uwierzysz.
nie usiłuj sobie przypominać, gdzie to było, i co miałam na sobie. czym pachniałam, jaki jest mój głos. nie przypominaj sobie; nie zdołasz. znikając zabieram wszelkie wspomnienia, zostawiam to co zastałam; pustkę, rozkoszną, gotową by przyjąć mnie z radością. moja skóra, smakująca słońcem, jest najeżona miliardem sztyletów. wyżeram od środka, rozlewając swój jad i amnezję.
i tak będziesz szczęśliwy. umrzesz z uśmiechem na ustach, niezdolny do ucieczki.
będziesz śpiewać dla mnie to, co uznajesz za najpiękniejsze, a ja będę tańczyć, póki nie porwiesz mnie w ramiona. ty będziesz zachwycony, ja będę się śmiać.
spacerujemy po dwóch stronach ulicy; obchodzimy się ostrożnie, podziwiając, wyszukując słabości. czujemy wzajemnie jak nasze ciała buzują gorączkowym podnieceniem, jak zmrużone powieki ukrywają czujne źrenice. wzajemnie obserwujemy uśmiech, odsłaniający kły, gotowe rozszarpać ciało. oboje mamy napięte ciało, gotowe do skoku w każdej sekundzie.
i żadne z nas nie pomyli kroków. to swoiste danse macabre, w którym tańczy jedynie śmierć i my, jej posłańcy, mordercy serc.
uwielbiam z tobą grać; bezbłędnie odgadujesz kroki, doskonale wiesz, jak brutalna to gra.
i to jest właśnie najciekawsze w tej grze; gdy zamiast na ofiarę, trafisz na drapieżnika.

któż poprowadzi do tańca ciebie? mnie prowadzi śmierć, słodka opiekunka.
tańcz! tańcz, śpiewaj, póki nie zabraknie ci sił, póki krew w żyłach krąży, tańcz, póki możesz, póki żyjesz, tańcz!

czwartek, 25 sierpnia 2011

tonight gonna be a good night, my dear



rzeź stała się zjawiskiem komercyjnym, podniesionym do rangi rozrywki. ludzie wyjęli swe oczy wraz ze szpilami, które boleśnie wbijały się w sam środek źrenic. odcięliśmy się precyzyjnymi cięciami sterylnych skalpeli od brudu przeszłości; jej brutalności i prymitywności. wytłumaczono wszystko pięknymi słowami, dorobiono ideologię, połykaną posłusznie bez grymasu, uznając ją prawdę objawioną.
tak właśnie wygląda współczesna cywilizacja, społeczeństwo. jest wielkim, bezkształtnym pulsującym tworem, którego pozbawiona wyrazu twarz ma wiecznie otwarte usta, gotowe pochłonąć wszystko, co zostanie napisane. oczy już dawno zarosły, nigdy nie używane. to gigantyczny potwór, połykający sens, znaczenie, symbolikę, piękno i brzydotę, trwający niezmiennie aż po kres ludzkości.
ludzkość.... piękne zjawisko bezkresnej nadziei, bezkresnego smutku, wiecznego paradoksu.
każda ludzka jednostka pragnie poczucia wspólnoty, chcąc odrębności jednocześnie.
zanurzam palce w ciepłej krwawej masie snu; o czwartej znów wychodzę, z uśmiechem, szukać ofiar, prowadząc lunatyków i całując zimne, nieruchome powietrze. delektuję się swym zepsuciem, mym ciałem które jest martwe niczym trup w kostnicy, mą manierą mordu, altruizmem i okrucieństwem. wisielców zaplatam we włosach, oddając się szaleńcom.
wróciłam, by na nowo rozszarpywać wasze sny, zmieniając je w koszmary. by na nowo unosić się przy waszych oknach, obserwując wasze żyły, w które pragnę zatopić kły i smakować ciepłą krew. by na nowo pić hektolitry alkoholu, ukrywać się za dymem i z szyderczym uśmiechem grać w ulubioną grę. powiedz mi, jak to jest się bać?
bowiem księżyca blask już mnie uleczył, powróciłam z pustyni, przypomniałam sobie srebrny smutek, szaleństwo, jakie towarzyszy mi we śnie; powróciłam na łono samej siebie. nie zaprzeczam już sobie. powróciłam, dumna i zwycięska, upadła i powstała. smakuje wieczory wraz z księżycem, uśmiechając się do gwiazd, tak słabo tlących się w naszym blasku. umrzemy w tysiącach świateł, pochłonięte przezeń, zamordowane z największą czułością. jestem oszalała, zbrukana, ale jestem. trwam po wieki wieków, niezwyciężona, nieśmiertelna i niezbywalna.
wygrałam najważniejszą bitwę; o siebie.
nigdy nie zniknę. nigdy nie upadnę. tańczę pijana waszymi obelgami, kąsana waszymi drobnymi ząbkami.
rozerwę was na strzępy, gdy znudzi mnie taniec, gdy znudzi mnie noc, wyruszę za dnia, by zatopić w was pazury, kłami rozerwać słodkie gardła, wyrwać serca.
jam jest epidemią martwicy, gwiazdą błędną, patronką morderców i kochanką obłąkanych.
nikt mnie nie powstrzyma.

sobota, 20 sierpnia 2011

gdy bóg ma związane dłonie
a diabeł jest zajęty,
gdy śmierć to za wiele

pojawiam się ja

zbawienie i przekleństwo
radość i rozpacz
spokój i furia
anioł na ziemi
demon ze snów

oczaruję Cię tańcem
oczaruję Cię słowem
oczaruję Cię gestem
oczaruję Cię pocałunkiem
a gdy zbliżysz się

wbiję w plecy twe sztylet

a zrobię to ponieważ jestem zła
i sprawia mi to przyjemność
nie oczekuję zapłaty

radość sprawia mi taniec z twym truchłem
radość sprawia mi gasnące światło twych oczu
radość sprawia mi panika, i trzepot serca
radość sprawiają mi twe łzy

jestem cieniem w słoneczny dzień
niosę ukojenie śmierci, spokój jej martwicy
jestem twym marzeniem
śmiertelnie pięknym

dla Ciebie ułożę swe ciało
przyjmę z otwartymi ramionami
i tak nie zauważysz na dłoniach krwi

a robię to tylko dlatego, że uwielbiam tę grę
twe łzy najpiękniejszym, co mogłabym otrzymać
zrobię z nich piękną kolię

będę tańczyć na twym grobie
upadła i zbrukana,
zbawienia nie otrzymuje nikt
wszyscy jesteśmy przeklęci
i chociaż na zawsze zostanę samotną wdową tysięcy kochanków
daje mi to tyle radości

NIKE


tak, jestem szczęśliwa.
jestem wolna, niczym i nikim nieograniczona, a jedyne, co mną kieruje, to moje chwilowe kaprysy i zachcianki.
i tak, to jest piękne.
nigdy w życiu nie czułam się lepiej sama ze sobą; szczera wobec siebie, wierna swej naturze i prawdziwemu obliczu.
bo prawdą jest, że szczęśliwym można być tylko będąc szczerym wobec siebie; okłamywanie się, wypieranie się swej natury, to błędne koło, które sukcesywnie zabija całe piękno w nas.
nie kłamię, nie wypieram się, w blasku księżyca nauczyłam się dumy i honoru.
nigdy więcej nie pozwolę się zniewolić, powstrzymać, zatrzymać, bądź też jakkolwiek ograniczyć.
jestem tylko ja, zawsze tylko ja.
tylko ja, szczęśliwa, zawsze i na zawsze sama.
tylko ja, nikt więcej. tylko ja.
nigdy więcej nie pozwolę, aby me skrzydła skrępowano




bird of freedom is my name,
eat my wings to make me tame;
but remember one more thing
u'll never touch anything

wtorek, 16 sierpnia 2011

stella errans



powiedz mi szczerze,
co zrobiłeś?

powiedz mi szczerze,
jesteś dumnym?

powiedz mi szczerze,
przysięgnij,
przysięgnij, że mówisz prawdę

bowiem jestem już zmęczona
znudzona i rozdrażniona
mam już dosyć
i teraz mówię wprost


nie opowiadam się po żadnej ze stron
nie będę sędzią
oceniać mogę jedynie siebie
i mych morderców


niegdyś bym płakała
dziś już nie mam łez
doceniam ciszę papierosa i ostrość alkoholu
doceniam spokój i samotność
niegdyś bym płakała
dziś po prostu ruszam dalej
wszystko co widzę dziś
kiedyś było niewyobrażalnym

naprawdę, mnie już nie rusza nic
wyłączyłam się na własne życzenie
nie potrafiąc znieść więcej, zabiłam się tym

przeszłość nie wróci, drażni jedynie pamięcią
obrazując nasze dusze, nasze sny, nasze obawy
jestem tak do bólu żywa,
jestem tak do bólu martwa
uzewnętrznienie się bywa zabawne,
to jak operacja na otwartym sercu
tylko że w lustrze

powiedz mi szczerze,
co zrobiłeś?

powiedz mi szczerze,
jesteś dumnym?

bowiem ja przysięgam
że mimo mych zbrodni, nie żałuję niczego
że jestem dumna, choć upadła
że potrafię spojrzeć sobie w twarz
jam stella errans

wiem co przyniesie jutro
dlatego witam dzień krwią na ustach uśmiechniętych
chcę więcej, więcej, więcej
chcę wszystkiego
chcę żyć, nigdy nie umrzeć
chcę żyć, oddychać, smakować, dotykać
chcę rozkoszować się słońcem, i blaskiem księżyca
chcę tańczyć, aż do upadłego

a więc zdrowie, kochanie
wolna i szczęśliwa,
dziś tańczę na twym grobie

czwartek, 11 sierpnia 2011

letter to undead






jak myślisz, co masz do powiedzenia? prawdopodobnie wiele. prawdopodobnie, masz do powiedzenia od cholery, ale większość to nic nie warte utarte frazesy, które już dawno w twoich ustach wypłukały się ze znaczenia. nie wzbudzasz we mnie żadnych konkretnych uczuć. może jedynie odrobinę znudzenia. naiwnie wierzysz, że jestem zdolna do uczuć-błąd. nigdy nie byłam. kierują mną kaprysy, a ty byłeś jednym z nich. zwykłym kaprysem posiadania.
paradoksalnie, role się odwróciły, i zacząłeś mnie niszczyć. płonęłam, złamana, z karkiem boleśnie przygiętym do ziemi; bylebym nie wspominała wolności lotu, bylebym nie widziała bezkresu nieboskłonu. o ironio. i choć równie dobrze mogłeś przybić mnie do ziemi, nie zapomniałeś, aby wszystko nazwać pięknymi słowami, i czarować cudowne wizje przyszłości. zapomniałeś jednak, co usiłowałeś posiąść na wyłączność.
pamięć o przeszłości jest błogosławieństwem i przekleństwem. pamięć ma w nawyku wypaczać wspomnienia-dni dobre pamiętamy jako wspaniałe, złe jako najgorsze. pamięć o sile ulatuje, utrwala się za to wspomnienie słabości. to na swój sposób dosyć zabawne.
pamiętam wszystko. pamiętam każdy dzień. nie żałuję niczego w swoim życiu, choć wolałabym cofnąć się o kilka lat. uniknęłabym burdelu, w jaki popisowo się wpakowałam.
nie umiem trwać w miejscu. nie mam już uczuć. pojawiły się znikąd prawie cztery lata temu; i magicznie odeszły, dzięki bogu, bogom, komukolwiek. znudziło mi się zawsze zwracać uwagę na drugą osobę, czy nie skrzywdzę tego kruchego, okrutnego kwiatu swoim postępowaniem.
musiałam wyzbyć się siebie, aby ktoś zdołał mnie posiąść. pozwoliłam się zniewolić.
wydałam nieme przyzwolenie aby mnie zabijano, rozrywano po kawałku, pozbawiając mnie własności do siebie. przypisano do mnie prawa, absurdalne w swym założeniu, i uznano to za fakt oczywisty.
pozwoliłam zniszczyć własne skrzydła. rozerwać, oderwać, podciąć, bylebym nie była w stanie unieść się wyżej niż brudna ziemia.
na szczęście powróciły-choć już nie białe, czyste, i niewinne. są czarne, wielkie, ciężkie, niosąc wraz ze mną cień przeszłości i zimno.
bowiem kochanie, jam jest geleur luna necrosis. niosę zimno księżyca i jego martwicę.
jestem mordercą, samej siebie, swej miłości, swej ludzkości, swej natury.
popełniłam najgorsze zbrodnie, a mimo to, jestem z nich dumna.
zbawienie siebie jest okupione krwią innych. tak było zawsze, nigdy nie ma nic za darmo-by zostać uratowaną, posłałam na śmierć.
dziękuję jednej jedynie osobie, która mimo wszystko trwała, dbała, troszczyła się, i pozwoliła w spokoju przeżywać agonię i zmartwychwstanie. ona jedna była świadkiem mego upadku, i jako jedyna, świadkiem mego powstania.
dziękuję.
nauczyłam się siebie; nie ma nic złego w tym, jakimi się stajemy. najgorszym, co można sobie zrobić, to uciekać przed sobą. kocham siebie. kocham swoje ciało oblane krwią i łzami, kocham moje blizny, kocham swój ból.
nigdy nie będę już uciekać, to i tak trwało zbyt wiele lat....

wtorek, 2 sierpnia 2011

livin' dead

jest was tak wielu
zacznijmy grę

umierasz
a ja liczę ciała
jesteś po prostu kolejnym

potrzebuję przestrzeni, więc
zniszczyłam wszystko dookoła
ale mogę zaśpiewać Ci kołysankę
zamknij oczy


utop się w ciemności
w cieple, w spokoju
zapomnij o chłodzie dnia
o wrzaskach, o krzykach
zapomnij że świat jakkolwiek Ciebie dotyczy
usuń z pamięci blizny
usuń z pamięci zdarzenia
i śnij

a ja zaśpiewam Ci kołysankę
wyznaj mi swe grzechy
to ksiądz; jak doktor
zniesie szok

wyobraź sobie piękno
wyobraź sobie życie
wyobraź sobie idealny świat
i śnij
śnij, aż zabraknie Ci tchu
śnij, aż twe ciało przeszyje dreszcz rozkoszy

jestem aniołem, jestem demonem
witaj, jestem dziś najsmutniejszą istotą
dziś płaczę, wraz z niebem
dziś płaczę, wraz z niebem śpiewając

śnij, kochanie, śpij
zamorduję Cię, gdy będziesz spał
byleby oszczędzić Ci bólu
jaki niesie świat, jaki niosę ja
śpij, kochanie, śnij
śpij, kochanie
śpij

lady V



biada ci skarbie,
bowiem dla mnie jest to proste;
takie bywa życie
a zrobię to, bowiem jestem zła,
i sprawia mi to przyjemność
i nie potrzebuję zapłaty
twoje łzy są najpiękniejszym, co mogłabym dostać

zabiję cię, skarbie
bowiem sprawia mi to radość,
takie bywa życie,
a zrobię to, bowiem jestem zła
i rozkoszuję się twym bólem

będę tańczyć na twym grobie
będę oblewać marmur szampanem
będę śpiewać ci do grobu
że ja zawsze wygrywam
choć sądziłeś, że przegrałam

i będę śpiewać ci do grobu
że zło zawsze triumfuje
że kobiet się nie krzywdzi
będę tańczyć na twym grobie

ja, spełnienie twoich snów
ja, spełnienie twoich koszmarów
ja, zemstą rozgrzana
będę na twym zimnym grobie triumfować

tribute to evil



stałam się najczystszą nienawiścią, kumulowaną, chowaną, głodzoną pragnieniem zemsty.
nie potrzebuję do szczęścia nic więcej, aniżeli zezwolenia na mord.
a czas zawsze sprzyja tym, którzy chcą odebrać, co ich.
zabrano mi godność, zabrano mi indywidualność, zabrano mi możliwość decyzji.
odbiorę, co moje, zostawiając po sobie popioły i zgliszcza. byłam cierpliwa, teraz pragnę mordu. tylko i wyłącznie mordu.
dom swój zbuduję na głowach mych wrogów.

znudziło mnie bycie dobrą, pomagającą, wyrozumiałą. sprawia mi przyjemność krzywdzenie powoli każdego, kto na to zasługuje.
nie czuję potrzeby zmiany mojej natury; jestem potworem, któremu sprawia to radość.

będę tańczyć, będe śpiewać, najszczęśliwsza, gdy będę spływała krwią każdego, kto ośmielił się mnie skrzywdzić. i choć to sprawia, że trochę mi smutno, wiem, że przyjdzie krew i zabierze smutek. mam węże we włosach, które oplotą i uduszą każdego, kto kiedykolwiek mnie skrzywdził. pragnę tylko zemsty.
tylko zemsty.

i nic mnie już nie powstrzyma,
nikt mnie nie zatrzyma,
dom swój zbuduję na głowach mych wrogów,
i nic mnie już nigdy nie zatrzyma
i przyjdzie krew,
i przyjdzie ekstaza

tańczę na grobach mych wrogów...