piątek, 26 czerwca 2009

freedom love and absinth

szaleństwo i głową w dół, na złamanie karku
bezczelnie, chorobliwie, szaleńczo, opętańczo,
bez litości i zbawienia, bez miłości, przebaczenia
i jeszcze raz
czerwony płyn i miliardy gwiazd pod którymi się upadlamy
(mówisz, czujesz, jest okej, ale nie podniesiesz głowy)
magiczny dym objawiający nowe galaktyki i krew bogów o smaku żurawiny
linia obojczyków i obolałe biodra, szyja upiększona plamkami w kolorze fioletu, burgundu i królewskiej purpury
chorobliwe układy i coś co wymyka się definicjom
mimo to z rozkoszą topimy się w tym codziennie
biała skóra i skóra koloru orzecha
deser w postaci siniaków, czajenia się i nagłego ataku
raz na górze raz na dole, unieruchomione nadgarstki i jasnoczerwone ślady rozkoszy na rękach, szyi i dowód na policzku
mam ochotę nacisnąć, jeszcze raz podrapać
nasze przepychanki i potyczki słowne, ot tak, żeby nie było nudno
a wszyscy cuchną przerażeniem i zdziwieniem, wiem że to wyczuwasz wilku
biały wilk
biała nimfa
gdyby niebo miało głos śpiewałoby bajkę
kiedyś kochanków rozdzielono
ją wyniesiono na nieboskłony
jego w ciemne, ciche lasy wrzucono
miliardy lat w sercach ich czuć było tęsknotę
ona zastygła, wiecznym srebrnym smutkiem pokryta
wierna ziemi gdzie jej kochanka ukryto
wierna i zakochana obserwowała
on tysiące kroków między drzewa posiał, wzywając ją i klnąc
co noc wychodząc za dnia twarz odwracał od słońca,
ona co noc wisiała nad jego lasem, wschodziła i cieszyła oczy widokiem
piękna, srebrna, smutna i delikatna
on co noc śpiewał jej o miłości, ciepłym ciałem okrywając
wilk i księżyc
ona i on
do dziś ona spaceruje, śpiewu słuchając
swoich dzieci, co noc biegających szczęśliwie w jej blasku
a ojciec dumny, spokojny i wielki
zgnił już w leśnej murawie
la la la
byłam kiepska od zawsze w opowieściach miłosnych pewnie ze względu na czarną dziurę zamiast serca
pulsującą martwym rytmem, zamrożoną na krawędziach rany
ja nie płaczę, ja pluję w twarz
kolejny kieliszek kolejny papieros kolejny siniak i kolejne pręgi
dobrze nam tak, szaleńcom i ludziom chorym na nieludzkość

poniedziałek, 22 czerwca 2009

endless night

jestem już zmęczona, senna i złamana
rozwiń skrzydła na tle skruszonego nieba i potnij pióra o korony dumnych drzew
martwi ludzie, na zawsze niemi i ślepi
pulsują miliardy neuronów i skóra piecze od zimna
może powinnam umrzeć, położyć się nago na ziemi i umrzeć, wtulić w ciepłą ziemię
stać się częścią całości
niebo płonie, płona gwiazdy i ktoś wrzeszczy w agonii
moja skóra jest srebrna, chorobliwie odbijająca światło
jestem twoim bogiem, mesjaszem, jestem zbawieniem i obietnicą
niekończące się kłamstwa, obiecaj że nigdy mi nie zaufasz
-ja chcę żeby było nam łatwiej, nie musisz widzieć pleśni porastającej serca milionów ludzi
nazywasz mnie mesjaszem, jestem bogiem
krzyczysz że jestem kłamcą
upewnij się że spaliłeś wszystko
jestem obłąkanym tańcem, szaleńcem i wiatrem
jesteś muzyką ja obrazem
wizualizuję twoje nuty ruchem dłoni wygięciem kręgosłupa obrotami i miękką falą bioder
jestem demonem, sumą strachu i podziwu
mam ślepe oczy i nie czujące ciało
będę do końca nocy tańczyć
będę tańczyć na tle poranka
będę obrażać słońce sobą
będę pięknem widocznym tylko dla Ciebie
wszystko jest iluzją
nic nie jest przecież prawdziwe
nic poza Tobą

black balloon

kobieta fatalna zagłada i chaos, wzór i chorobliwe szaleństwo
masz niebiańskie oczy z tysiącem światełek
nie martw się o mnie, ja piszę swoją część
do zobaczenia
głębiej głębiej aż zobaczę krew i mięso, cieńkie pulsujące żyłki i siniaki na ciepłej skórze
nacisnę jeszcze, lubię gdy wgryzasz się w moje chude ramiona
moje małe tornado, huragan
gdzie twoja cząstka, rozpadło się na dwie części
nikt ci nie powiedział maleńka że to nie ma sensu, ale to wpisane było w pakiecie
bilet w jedną stronę uczuć i kompletne wypłukanie się z jakiegokolwiek pojęcia sensu
ostatni dzień magii
gdzie byłeś, ja już skaczę dookoła
muzyka unosi moje dłonie wygina plecy porusza moimi biodrami
idealna harmonia niewidzialne miliardy dłoni które wypływają z waszych głów
twoje dłonie grają jego muzykę jego twoją
patrzę w lustrze na kompletnie obcą twarz
jedyna co pamiętam to oczy
mógłbyś to zatrzymać, ale ja nie chcę marnować twojego czasu
chaos i powoli niebo z granatu przechodzące w paletę najdelikatniejszych kolorów
błękit pomarańcz róż złoto srebro czerwień i fiolet
błękitny dym zlepia się z gasnącymi gwiazdami
po jednej stronie widzę noc po drugiej poranek
przywykłam do szaleństwa, stało się mym obowiązkiem
i oto jesteś

czwartek, 18 czerwca 2009

phénix


ogarnia mnie lód i chora satysfakcja wypełniająca moje usta jadowitym śmiechem, napędzająca do ciągłego ruchu
pamiętaj o swoich obietnicach, ja nadejdę, lodowata i bezlitosna
kryształy wbite w źrenice i w palce
uwierz mi w to co mówię, to będzie lepsze; nie bój się
krzywa bioder i talii, wzniesienia piersi i linia obojczyków
słyszysz moje słowa
la la lie
wszystko co kiedyś obiecałeś
wszystko co kiedyś powiedziałeś
wszystko co chciałeś zrobić
może faktycznie powinniśmy spalić dom i walczyć raz jeszcze raz
wieczne pojedynki
nie umiesz zostać tutaj,
razem ze mną,
wszystkie nasze obietnice
wszystkie nasze słowa
wszystkie nasze gesty
wszystkie nasze wspomnienia
palimy wszystko co było
powitaj lód i dumę obojętność i wyrafinowane do bólu bezlitosne i okrutne stworzenie
hybryda zabita i wskrzeszona rozwścieczona i ukąszona
tygrys jest najgroźniejszy gdy umiera
ja gdy odradzam się na nowo płonąc, z cichym pomrukiem
przypomnij sobie wszystko
zbaw się, mój oddech czujesz na karku
spłoniemy razem, przytulę Cię z całą miłością i nienawiścią
spalę, a sama spłonę z tęsknoty

old love song

ain't no sunshine when she's gone
it's not warm when she's away
ain't no sunshine when she's gone
and she's always gone too long anytime she goes away

wonder this time where she's gone,
wonder if she's gone to stay
ain't no sunshine when she's gone
and this house just ain't no home anytime she goes away

and i know, i know, i know, i know, i know....

hey, i tought to leave the young thing alone,
but ain't no sunshine when she's gone, only darkness everyday
ain't no sunshine when she's gone,
and this house just ain't no home anytime she goes away

anytime she goes away
anytime she goes away...

środa, 17 czerwca 2009

opętani

odpocznij przy ogniu zajrzyj w płomienie
(tak głęboko aż spali źrenice)
muszę być umysłem gdzieś daleko jak najdalej od tego
(jestem zaskoczona i świadoma oczu nade mną)
ta cała brzydota martwota jest dookoła

wyobraź sobie że spotkałeś kobietę w centrum nocy i była podobna księżycom i gwiazdom
wyobraź sobie jej spowolnione ruchy i leniwy uśmiech
wyobraź sobie jej nagie ciało i wyobraź sobie to zimno jakie było dookoła gdy patrzyłeś na nią

miliard tonów szeptu i cicha śmierć jednodniowych motyli
(przypomnij sobie jej słowa)
wiesz że musisz uświęcić własne ślepe oczy
(przypomnij sobie jej zapach)
zaofiaruj własne serce pani nocy
(przypomnij sobie jej oczy)

nienawiść i niechęć i wściekłość i pragnienie
ona nie zostawia śladów na śniegu
śmiertelny człowiek i nieśmiertelna potępiona zakochana
mam błękitną krew i zatrute serce
miłość i przywiązanie i podziw i pragnienie

poprowadzę tymi drogami którymi podąża tylko bóg
ukażę świat jaki należy tylko dla władców
spłonę w imię serc kochanków
spłonę w imię piękna
spłonę w imię wolności
spłonę w imię nas

wtorek, 16 czerwca 2009

pharmacy keys

powiedz dzień dobry i otwórz oczy, zliżę sen z Twoich powiek
jestem ubrana na biało jak nigdy; kolor żałoby lub największego szczęścia; interpretuj poranki sam
mam wszystko czego potrzebujesz i dam Ci wszystko
zaprawione pieprzem i słodyczą
jestem absolutną ciszą i absolutnym bezruchem

the ravens


lubię dźwięk miliarda kropel rozbryzgujących się o powieki
lubię płacz drzew
lubię zimno nieba
każda z miliardów kropel jest dla Ciebie osobnie wbijającą się igłą

czwartek, 11 czerwca 2009

dla Ciebie

dla Niego chciałabym mieć długie włosy dla Niego chciałabym mieć noc na wyłączność dla Niego potrafiłabym skoczyć z okna, dla Niego umiałabym skoczyć w płomienie
dla Niego chciałabym być najpiękniejszą na świecie
dla Niego chciałabym być najcudowniejszą
dla Niego potrafiłabym się wyrzec wszystkiego
chciałabym być czymś niż lekarstwem dla Ciebie
jestem lekko wstawiona wtedy ludzie są szczerzy
gin w moim ciele rozlewa się i potęguję owe uczucie
oni sie kochają
słucham ich rozmowy
on ją, ona jego
tak bardzo chciałabym żebyś się zakochał
nie muszę to być ja
wystarczy mi Twoje szczęście
włąsnie dlatego że Cię kocham
nie umiem inaczej niż obsesyjnie chorobliwie
ja to ja maximum
kocham wilkołaka do nieprzytomności
on mnie gryzie i drapie obraża i kąsa
moja miłość mnie wyjada
a ja jestem najszczęśliwszą kobieta na świecie gdy leżę obok;
jestem twoją, na wieki wieków
ja
nimfa księżycowa
lunaria
Luna
Twoja
poruszająca śię świątynia
Magdalena
Luna, tylko Twoja oświetlona część księżyca



wtorek, 9 czerwca 2009

fever


jeśli kiedykolwiek pomyślałeś że masz kogoś na wyłączność byłeś w błędzie byłeś po prostu obok, w człowieku, byłeś jego częścią, tworzyłeś coś
ale nie posiadałeś niczego poza pamięcią i zmysłami odczuciami wydarzeniami śladami
jesteśmy tacy rozgorączkowani i tacy spokojni
od dawna nie było takiej ciszy codziennie są burze moja głowa pęka i wylewa się ciepły miękki mózg
wydrap skórę wydrap mięso i wydrap kości i znów mięso skórę na wylot
wgryź się w kark a ja zwinę się mrucząc
byleby zabolało w moich oczach podobno tkwi iskra szaleństwa zgrozy
przecież to tylko spokój i stary dostojny smutek
jesteśmy sobie szklani, nietypowi,
gdy nas widać marmurowi nieznajomi groźni i nieprzewidywalni szaleńcy i lunatycy bezsenne mary i potwory ze snów
wgrzebuję się noc w noc w ciemne lepkie drzewa i zjadam ptasie sny łapie je w klatkę zbudowaną z własnych żeber a moje nadgarstki zdradziecko trzeszczą, cicha ciemna noc i przerażone miliony które nie potrafią nawet podać powodu panicznego lęku
zabawne, wtedy właśnie miasto jest ciche, szepcze milionem modlitw i oddechów, śpiewa kołysankę rozkoszy i radości, błyszczy łzami i krwią
szelest drzew miesza się zwykle o trzeciej nad ranem z szelestem ciepłej skóry
widzę gigantycznego wilka za którym już nie biegnę ani on mnie nie goni, stoimy obok
mała nimfa i duży wilk
pękanie księżyca przebijającego chmury i miękki dźwięk mgły gniecionej jego łapami
swoista muzyka lasu
jesteśmy sobie szklani, spokojni i pewni

piątek, 5 czerwca 2009

sick breatch




byliśmy siebie głodni zanim się urodziliśmy
odkryj wszystko od nowa, kąsaj i drap
aż wypłynie krew, aż wypłynie limfa, aż odsłonisz miękkie, pulsujące mięso
nie wydrążą nam dusz, dla nich ich nie mamy
to jakieś chore paranoje, dziś się kochamy jutro nienawidzimy mimo że bzdurna ta piosenka
to boli w tak dziwny sposób, miły ale wkurwiający
to jakieś chore paranoje

środa, 3 czerwca 2009

our time to decide who live and who dies

mówisz mi i po raz pierwszy nie wiem co powiedzieć
nikt mi nigdy nie mówił tak pięknych miękkich słów